2 listopada 2020

Dziennik z wyciszenia #7

Rozmowa z Panem. 

Opuszki zmęczonych palców, lekko masowały zmęczoną głowę. 
-Co się stało? -spytał Pan. Pana znam od zawsze. Jest już on wpisany w mój codzienny krajobraz, dodatek do symulatora zwanego życiem. Zerknąłem na niego smutnymi oczami, nawet nie zauważyłem kiedy się tu pojawił. 
-Boli mnie.
-Co?
-Wszystko. 
-Gdzie? 
-Wszędzie. 
-Aha. -mruknął Pan. Nie pytając o pozwolenie, usiadł ciężko na ławce obok mnie. 
-A kość polipolarna też Cię boli?
-Też.
-Kłamca. Nie ma takiej kości. 
Przewróciłem oczami, wyprostowałem się i napełniłem płuca porządnym wdechem. -Puchnie mi mózg. Nie ogarniam rzeczywistości, która się dookoła mnie dzieje. Wszystko jest tak jak nie powinno być. Wszystko to jest takie obce ale i znane. Ludzie mi nie pasują. Polityka mi nie pasuje. Nawet buty mnie uwierają. Wszystko mnie wkurwia, mam ochotę krzyczeć, aby później się uspokoić i tańczyć. I tak w kółko. Puchnie mi mózg. 
Pan zaczął bić brawo. Zerknąłem na niego pytającym spojrzeniem
-Dużym sukcesem jest nazwanie źródła swojego problemu. Reszta leży po twojej stronie. -Pan wstał, nawet się nie pożegnał i poszedł przez siebie. Ale nie wiem gdzie. 

31 stycznia 2019

Dziennik z wyciszenia #6

Rozmowa z przyjacielem.
-Wiesz co, muszę Ci coś powiedzieć..
-Hm?
-Dochodzę do wniosku, że życie serio jest piękne.
-Yhym.
-Jest wspaniałe, w samej swojej istocie. Katastrofy, choroby, tragedie, zawody.. a mimo to wiem, że ma w sobie to piękno..
-Hm..
-...ale nadal jest mi smutno. Czuje ten marazm. Strach, że ominie mnie jego piękno, że nie dostrzegam tego w codzienności.
-Aha.
-Powiesz mi coś wreszcie?!
Przyjaciel w końcu zerknął na mnie kątem oka. Porzucił lipowy patyk, którym ciągle grzebał w ognisku bez celu.
-Podasz mi wody?- poprosił. Podaję. -Zgadzam się, ale też Cię nie rozumiem. -Łyk wody. -Czasem wydaje mi się, że za dużo o tym wszystkim myślisz, mój drogi przyjacielu. -Łyk. -Jest to twoje przekleństwo. Czujesz się w tym samotny i zapominasz, że każdy toczy walkę, o której nie masz pojęcia.

8 lipca 2017

Dzień pierwszy- studnia

Ciemno. Głucho. Wilgoć powietrza, odór gnijących liści i zapach ziemi wtrącający się do nozdrzy.
Lepkość. Lepkość ciała, oślizgłość ścian.
Pierwszym wrażeniem jakim pamiętam, było uczucie unoszenia się w czasoprzestrzeni, jak płód w łonie lub rzucony na pastwę kosmosu astronauta. Po niedługiej chwili zmysły zdawały się uspokajać. Poczułem pewny grunt pod sobą i okropny ból. Wszystko mnie bolało. Czułem nawet ból części ciała, których nie posiadałem. 
Aby nabrać trochę orientacji i informacji o miejscu,w którym się znajduję rozejrzałem się. Ale to nic nie dało, otaczała mnie kompletna ciemność, która wydawała się.. ciasna. Palcami niepewnie zbadałem podłoże. Mokre, śluzowate, drobny żwirek, niezidentyfikowane coś, błotko. Przeszkoda, przeszkoda przed palcami, równie mokra i śluzowata, gładka i chropowata jednocześnie, znajome.. cegła. Kolejna, dookoła cegła, okrąg koło, zatacza się, uroboros nie ma krawędzi. Góra.
Po chwili wzrok zdawał przyzwyczajać do ciemności, a nad sobą ujrzałem małe białe punkciki. Gwiazdy! Nocne niebo i gwiazdy. Wiem już wszystko.
Jestem w studni.
Głębokiej studni. Nie widziałem nigdy w sąsiedztwie żadnej studni. Nawet nie wydaje mi się, aby szedł w okolicach, gdzie mogłaby znajdować się studnia. Właściwie gdzie mogłem iść? I skąd? Ach, ból głowy. Mózg kategorycznie zabraniał mi na takie ekscesy pamięciowe.
Chyba właśnie powinienem zastanowić się, jak tu do cholery się znalazłem.
Chyba właśnie powinienem zastanowić się, kim do cholery jestem.
Ale najpierw usiądę.


24 maja 2017

Przedmiot rządzi światem

Nieskromnym i niebłyskotliwym stwierdzeniem jest, że naszym codziennym życiem rządzą przedmioty. Zwykłe, nieożywione, twarde, miękkie, tanie, drogie, piękne i paskudne. Nie chodzi mi nawet o materializm, o chęć posiadania, radość wydawania, status społeczny czy luksus. Po prostu o byt przedmiotu w przestrzeli. Przedmiotów jest więcej niż ludzi na ziemi. Jest bardzo dużo krzeseł, opon, masa ołówków, kartek, stolików kawowych. To wszystko zapełnia nasze otoczenie, bo niby czym innym byśmy mieli to zrobić.
Rozglądając się dziś po swoim pokoju, zauważyłam ile niepotrzebnych rzeczy posiadam. Nie chodzi mi nawet, że są to rzeczy, na które zmarnowałam pieniądze. Tylko, że nieposiadanie niektórych z nich nie odczułabym w prozie dnia codziennego. Ich nagły brak nie spowodowałby dyskomfortu. Są tylko udogodnieniem, zdrowym widzimisie.
Znacie mnie, człowieka pełnego dysonansów.
Czasem bywa tak, że pragnę przedmiotów. W przyszłości chciałabym mieć te fajne, szybkie auto, duużo książek, 30 rodzajów kawy w fikuśnych słoikach, porządny telefon, ubrania markowe, obrazy duże i kolorowe, łóżko dwuipół osobowe, w którym spałabym sama. A na tym dwuipół osobowym łóżku 10 poduszek z kolorowymi poszewkami. Jedna poszewka->29,99
10  razy 29,99 to 299,9. Czyli wydałabym prawie 300 złoty na same poszewki! Obecnie nie do pomyślenia.
I czasem bym po prostu tak chciała.
Ale z drugiej strony, marze o życiu, gdzie rządzi minimalizm. Posiadać tylko to co potrzebne. Żadnych śmieci, bibelotów. Nie chodzi aby była to sama taniocha, która rozpadnie się po miesiącu użytkowania. Tylko normalne rzeczy, w rozsądnych cenach, w rozsądnych ilości. Nie za mało, nie za dużo. Żyć prosto, jednolinijnie, poprawnie, okładkowo.

5 kwietnia 2017

Zero

   Jak  przytulna może być otwarta przestrzeń. 
Temperatura. Falującym powietrzem i jasnym światłem człowiek może zmienić swoje samopoczucie. Koc. Utulić nie tylko fizyczne ciało ale też psychiczno mentalne jestestwo. 
Zapewne wszystko co piszę, mówię lub o czym myślę jest potrzebne, zrozumiałe i piękne tylko dla mnie. Dla innych ludzi wydaje się być to niepotrzebny bełkot. Jeżeli tak ma być, niechaj tak będzie. 
   Ile potrzeba żółtych kartek A3 aby zapisać swoje myśli. Dla mnie zapewne zero. Ale żeby wszystko miało w sobie ten pięknych i obrzydliwy absurd zużyję więcej niż zero. 

   Zero to piękna liczba. Wcale pusta. Istnieje, ale nic w sobie nie zawiera. Jest pełna przestrzeni, łatwo ją zapamiętać. Natłok zer tworzy tysiące i miliony. Zero prawie zawsze stoi za plecami nawet tak małej liczby jaką jest jeden. Z jedynką zero nie jest puste. Zero dzieli uczucia na pozytywne i negatywne. Zero złotych na koncie, zero przyjaciół, zero punktów na teście jest pulą negatywną. Wtedy bardzo nienawidzimy zera. Ale zero problemów, zero cholesterolu, zero długów jest pulą pozytywną, pożądaną. Wtedy zero lubimy, doceniamy i wzdychamy do niego z ulgą.
   Zero jest często lekceważone. Zero jest bardzo potrzebne. Istnieje, to bardzo dobrze. Zero jest niczym, istnieje. Zero nie jest początkowe. Jest przed początkiem, ale jest przedpierwsze. Chciałbym być zerem, bardzo. Idealne, cztery litery, ostro brzmiące Z E R O. Dwie samogłoski, dwie spółgłoski, dwie sylaby, dwie litery o ostrych krawędziach mojego pisma, druga na pół ostra z małym brzuszkiem, ostatnia litera o najwspanialszej literowej okrągłości, trochę kuzynka cyfry zero O 0
   Gdyby tak zapełnić zero stałoby się jedynką czy kropką? Bo chwili stwierdzam, że kropką. Jakiś kleksik. Eh, nie. Zero musi pozostać puste. Zapełnione zero tworzy paranoje, zamęt, niepewność. 


20 marca 2017

Dziennik z wyciszenia #5

Pozimowe cmentarzysko. Jestem daleko od świeżości, która powinna być niezbędna w tym czasie, jakim jest oczekiwanie wiosny. Budynki nadal są szare i spleśniałe, nie ratuje je pojedynczy promień słońca. A chodniki? A chodniki tylko odsłaniają zhibernetyzowane kupska. 
Mój przyjaciel, z którym uwielbiałem rozmawiać i uwielbiałem słuchać, znikł. Dziewczyna, która kazała mi spać na ziemi, znikła.
Zawsze byłem pełny spokoju. Teraz jestem pełen złości i niepokoju. Niepokój.

10 czerwca 2016

Brak czasu

Nie zrobiłem tego, bo nie mam czasu. 
Nie zdążyłem, bo nie mam czasu.
Nie dokończyłem, bo nie mam czasu. 
Nie mam czasu, bo nie mam na to czasu.

Czas czas czas. Jego problem natury matematycznej czy filozoficznej jest z przyjemnością molestowany przez matematyków czy filozofów od tysiącleci. 
Nienamacalny, niewidoczny, a jak jego brak to efekty jak najbardziej widoczne i ba, nawet sprawiają ból oraz niezadowolenie. 
Lecz spojrzę na czas bardziej w kontekście, który nas bezpośrednio dotyczy. Codzienność. Codzienny czas, wersja basic
Ostatnio przyszło mi się zastanawiać, dlaczego wszystko robię w pośpiechu, czasem byle jak, rezygnuje z niektórych rzeczy. I oczywiście automatycznie przyszła odpowiedź "bo nie mam czasu".
Cholera, tak sobie myślę, cholera. Dzień ma 24 godziny. Nie licząc czasu na sen, który i tak jest bezsensowny bo nie ważne ile dane byłoby mi spać, i tak się nie wyśpię, to pozostaje cholera, cholernie duży kawał czasu, który gdzieś umyka. 
Może dana pora dnia, czy wyróżnione godziny mają inne tempo przemijania? To całkiem możliwe. Jak tak patrze na wszystko.. taka odpowiedź byłaby jak najbardziej logiczna.
Oczywiście, wiele w trakcie dnia zrobię, czasem więcej czasem mniej. Ale czuje jakiś niedosyt. Brakuje mi czegoś w trakcie swojego codziennego dnia. Nie chcę fajerwerków, nie chcę niesamowitej niesamowitości, nie muszę tego mieć w prozie dnia codziennego. Ale coś co.. we mnie, w środku. Ah, już nie wiem. Może za dużo wymagam? Ale dużo wymagać to nic negatywnego.. prawda? 

Mogłoby to być lepiej napisane, ale nie mam czasu.