Rozmowa z przyjacielem.
-Wiesz co, muszę Ci coś powiedzieć..
-Hm?
-Dochodzę do wniosku, że życie serio jest piękne.
-Yhym.
-Jest wspaniałe, w samej swojej istocie. Katastrofy, choroby, tragedie, zawody.. a mimo to wiem, że ma w sobie to piękno..
-Hm..
-...ale nadal jest mi smutno. Czuje ten marazm. Strach, że ominie mnie jego piękno, że nie dostrzegam tego w codzienności.
-Aha.
-Powiesz mi coś wreszcie?!
Przyjaciel w końcu zerknął na mnie kątem oka. Porzucił lipowy patyk, którym ciągle grzebał w ognisku bez celu.
-Podasz mi wody?- poprosił. Podaję. -Zgadzam się, ale też Cię nie rozumiem. -Łyk wody. -Czasem wydaje mi się, że za dużo o tym wszystkim myślisz, mój drogi przyjacielu. -Łyk. -Jest to twoje przekleństwo. Czujesz się w tym samotny i zapominasz, że każdy toczy walkę, o której nie masz pojęcia.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą co. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą co. Pokaż wszystkie posty
31 stycznia 2019
15 maja 2016
Płacz
Istnieje wiele rodzajów płaczu. Ostatnio nawet zauważyłem, że istnieje wiele rodzajów wielu rzeczy. Nie wiem, czy to wynika z pewnego rodzaju otwartości, ale nie ważne. Ah, rozpraszam się, pieką mnie oczy. Zacznijmy jeszcze raz.
Istnieje wiele rodzajów płaczu. Płacz z tęsknoty, płacz cierpienia i bólu, płacz z radości, płacz wzruszenia. Jest tego znacznie więcej i żaden nie jest Ci obcy.
Ostatnio dane było mi poznać kolejny rodzaj płaczu. Zaliczę to jako osobiste, małe odkrycie. Oczyszczający płacz. Przemieszany z tęsknotą. Ale tęsknotą za tym, co nie istnieje. Za człowiekiem, którym być chcę, a którym wiem, że nie będę bo nie mam na tyle siły. Może właśnie z tej frustracji spociły mi się oczy. W tym płaczu charakterystyczne jest to, ze nie odczuwa się smutku. Za to przyprawiony jest przerażeniem. W moim przypadku, ów przestrach wyniknął z tego, że dotarło do mnie jaki czas jest nieubłagany i nie patrząc na nic oraz nikogo pędzi do siebie. A co ja mogę, czas istnieje od dawna, istnieć będzie jeszcze długo. A ja nie mam możliwości z nim walczyć, więc może właśnie to poczucie bezsilności wywołało u mnie pot oczu.
Pytanie: Czy taki płacz jest dobry? Czy ma jakiś sens? Warto go praktykować?
Odpowiedź: Nie jest dobry. Nie ma sensu. Nie warto go praktykować.
Ale wiele rzeczy jest nie dobrych i bez sensu, a ja je praktykuje. Więc dlaczego mój nowy płacz miałby być wyjątkiem.
Zapłacze, chce mi się płakać. Wtedy czuje, że uchodzi ze mnie zło.
A ty jak płaczesz?
Istnieje wiele rodzajów płaczu. Płacz z tęsknoty, płacz cierpienia i bólu, płacz z radości, płacz wzruszenia. Jest tego znacznie więcej i żaden nie jest Ci obcy.
Ostatnio dane było mi poznać kolejny rodzaj płaczu. Zaliczę to jako osobiste, małe odkrycie. Oczyszczający płacz. Przemieszany z tęsknotą. Ale tęsknotą za tym, co nie istnieje. Za człowiekiem, którym być chcę, a którym wiem, że nie będę bo nie mam na tyle siły. Może właśnie z tej frustracji spociły mi się oczy. W tym płaczu charakterystyczne jest to, ze nie odczuwa się smutku. Za to przyprawiony jest przerażeniem. W moim przypadku, ów przestrach wyniknął z tego, że dotarło do mnie jaki czas jest nieubłagany i nie patrząc na nic oraz nikogo pędzi do siebie. A co ja mogę, czas istnieje od dawna, istnieć będzie jeszcze długo. A ja nie mam możliwości z nim walczyć, więc może właśnie to poczucie bezsilności wywołało u mnie pot oczu.
Pytanie: Czy taki płacz jest dobry? Czy ma jakiś sens? Warto go praktykować?
Odpowiedź: Nie jest dobry. Nie ma sensu. Nie warto go praktykować.
Ale wiele rzeczy jest nie dobrych i bez sensu, a ja je praktykuje. Więc dlaczego mój nowy płacz miałby być wyjątkiem.
Zapłacze, chce mi się płakać. Wtedy czuje, że uchodzi ze mnie zło.
A ty jak płaczesz?
12 kwietnia 2015
Dysonantysta od dysonansu. Wieś a miasto. Ah. Jak ładnie.
Zazdroszczę ludziom, którzy są klarowni. Lubią gorące, nie
lubią zimnego. Lubią białe, nie lubią czarnego. Lubią wieczory, nie lubią
poranków. Lubią duże, nie lubią małe. Nie ma nic pomiędzy. Nie ma letniego,
szarego, południa, średniego.
Jestem człowiekiem pełnym dysonansów. Lubię i nienawidzę
wszystko tak samo. Potrafię znaleźć piękno w czymś, w czym zaraz znajdę
brzydotę. Wtedy uciekam do konkurencji rekompensując wcześniejszą brzydotę
pięknem. Ale po chwili i w tej pozornie lepszej opcji widzę obrzydlistwa i wady
i tak wracam do punktu wyjścia.
Ma to swoje zalety. Tacy ludzie z reguły są mniej wybredni,
łatwiej ich zadowolić, potrafią znaleźć plusy w pozornej beznadziejności.
Bez minusów by się nie obyło, a jak. Dysonantyści, tak ich
nazwiemy. Są wiecznie niezdecydowani, łatwo się przywiązują, nieco szybciej się
nudzą, są wyczuleni na bodźce.
Wieś czy miasto?
Mam to błogosławieństwo i przekleństwo, ze
mogę bardzo praktycznie sprawdzić gdzie czuje się lepiej.
Kiedy byłam młodsza wyjazd na wieś nie wchodził w grę.
Łączyło się to z wiecznym kręceniem nosem, że nuda, nie ma internetu, wiecznie
jest coś do zrobienia.. nie, nie. Lecz wraz z dojrzewaniem wszystko zmieniło
się o 180 stopni. Możliwość spędzenia dłuższego czasu na wsi, gdzie nikogo nie
znam, jest spokój i cisza było wydarzeniem pełnym podnieceń. Właśnie tu, w tym
starym poniemieckim domostwie, pomiędzy
cmentarzem a ścianą lasu muzyka piękniej brzmi, kawa smakuje intensywniej,
książkę dwa razy bardziej się przeżywa. Może właśnie to jest to, co ludzie
nazywają relaksem. Nic ci nie rozprasza, jest wspaniale. Nawet jeżeli trzeba
coś pomóc w gospodarstwie, nie jest to większym problemem a wręcz przyjemnością,
że można pomóc i zrobić coś pożytecznego.
Doceniłam wieś, kiedy każdego
ciepłego poranka, z włosami w nieładzie, zaspanymi łzami w kącikach oczu,
kapciuszkach i kubkiem kawy robiłam rundkę dookoła domu. Zawsze bez wyjątku
towarzyszyła mi ukochana psina, która człapała tuż obok jakby wprowadzając mnie
w nowy dzień. Z tylnej części domu jest widok na otwarte pola, pojedyncze
drzewa i niedziałający stary młyn. Wtedy przecieram wierzchem dłoni zaspane powieki,
biorę porządny łyk kawy i głęboko wzdycham. Patrzę na horyzont i myślę „Ah. Jak
ładnie.”. Drugiego dnia tak samo, trzeciego i czwartego i następnego też. „Ah.
Jak ładnie.” Nie pięknie, tylko zawsze ładnie. Bo po prostu jest ładnie. Nie
umiem wyjaśnić tego, ale ten widok nie jest piękny. Tylko ładny, a nawet bardzo
ładny. Chyba, że pada deszcz.
Po deszczu zawsze wychodzę, patrzę na mokre kamienie, na
kielichy kwiatów wypełnione wodą. Najgorsze jest kiedy widzę spływające powoli
krople po liściach. Zawsze wtedy słyszę muzykę techno. Wyobraźcie sobie. Powoli
spływa kropla, patrzę. I na krótką sekundę widzę światła jak na parkiecie
wielkiego klubu i słyszę dudnienie techniawy. Po takim przebłysku znów widzę
tylko liścia, z kroplą która trzyma się na krawędzi. I znowu dudnienie, bawiący
się ludzie. Kropla spadła. Czas wracać do miasta, do ludzi.
Nie wytrzymuje.
Czas
porzucić okropne pustelnicze życie, ubrać , umalować i do miasta, do miasta, do miasta! Spalin,
starych komunistycznych wieżowców, spalin, reklam i bilbordów, spalin, świateł,
spalin, hipermarketów, spalin, obklejonych gumami chodników, spalin proszę
spalin!
W mieście przeżywam około dwudniową kwarantannę. Czuje się
taka oderwana, ludzi których tak pragnęłam jest za dużo. Za dużo rozmów i tych
twarzy ładnie wymalowanych i włosów pięknie wyprostowanych. Wtedy mój
introwertyzm kumuluje się w wielką gulę, którą trudno przełknąć za jednym razem
bez gryzienia. Ale jakoś to robię, czuje ucisk w gardle i pot na skroniach ale
wiem, że będzie dobrze. Będzie dobrze.
W mieście lubię dwie pory dnia. Każdy
wieczór i tylko weekendowe poranki. Popołudnia są obrzydliwe. Wieczór, kiedy
jest ciemno, bo tak narzucił nieboskłon, ale latarnie, żółte kwadraty okien i
jasność sklepów. Ta iluminacja otula mnie. Ciemność jest taka przyjemna i gęsta
, taka filmowa, a te światła jak punkt zaczepienia,
czuje ten dreszcz, dreszcz. Taka pora jest trudno uchwytna i tylko w niektórych
miejscach ale da się to zrobić. W każdym mieście, tym mniejszym i tym bardzo
dużym jest chwila i miejsce gdzie można to uchwycić . Jeżeli udało wam się
kiedyś tego doświadczyć idealnie zrozumiecie o co mi chodzi. Dla reszty to
będzie zwykły bełkot, ale polecam wam poszukać tej chwili i tego miejsca.
Wspaniałość, urbanistyczna wspaniałość. Zakochałam się w takim widoku w Grecji,
w pewnym turystycznym miasteczku. Kiedy w nocy spacerowałam po promenadzie, na
lewo głęboka czerń i szum morza a po prawej kafejki, światła, dyskoteki i uśmiechnięci
pijani ludzie. I promenada, która to wszystko oddzielała. Najlepsze miejsce
pomiędzy dwoma tymi odległymi światami, niczym mityczny Styks.
I jeszcze weekendowe poranki. To już tylko dla wariatów,
którzy nie mają syndromu dnia poprzedniego (kaca) czy tych, którzy nie
wykorzystują czasu aby wyspać się chodź raz w tygodniu po pracy czy szkole. I
właśnie, masa śpi albo rzyga. Jest pusto, najlepiej jak jest jeszcze wilgotno.
Przejedzie samochód, wydaje się, że nie pasuje na nitce dróg, nie powinno go tu
być. Przejeżdża zagubiony, znika, dobrze. W weekendowe miejskie poranki najpiękniejsze
jest mieszanie się światła i cienia. Ta chwila, kiedy świeże i cieple światło
wschodzącego słońca dotyka ziemi. Inne promienie trafiają na przeszkodę w
postaci bloków i wieżowców. Tworzą się linie, mozaiki światła i cienia.
Przechodząc pomiędzy gruntami oświetlonymi a nieoświetlonymi. Czujemy rześkość
nowego dnia, z drugiej strony jakieś niedopasowanie. Powinniśmy być w łóżku.
Lecz jak każda chwila zachwytu, mija i ulatuje i miasto
ponownie mnie męczy. Coś jest nie tak, potrzebuje załadować energie, zedrzeć
lepkie warstwy brudu wcześniej tak złakniona spalin. Wsi! Potrzebuje na wieś. I
na wsi znów „Ah. Jak ładnie” i tak do pierwszego deszczu. Wracam do miasta,
weekendowy poranek i kaskada spalin: potrzebuje wsi.
Mogłoby się wydawać, ze to dość uporządkowany rytm życia.
Niby tak, ale bardzo dzielący komórki wewnątrz organizmu.
Żyje z dysonansem. Ah, jak ładnie.
9 kwietnia 2015
Krew o smaku malinowym
Na podłodze leży stłuczony słoik z sokiem malinowym. Kawałki
szkła wymieszały się z czerwoną cieczą. Sprzątam bałagan, pokaleczone palce.
Język rejestruje słodki smak malin pomieszany z metaliczny posmakiem krwi. Nie
jestem pewna, czy w moich żyłach płynął sok malinowy a w słoiku była krew. Może
właśnie tak zawsze jest. Jeżeli człowiek jest zdolny do namiętności i kochania,
nie powinien być wypełniony słodkim sokiem? A nie obrzydliwą, pełną leukocytów,
biologicznym płynem? Czy to właśnie nas tworzy? Same składniki niesmaczne,
śmierdzące, wstydliwe…
25 marca 2015
Perfekcja
Czym jest perfekcja? Czy warto ją posiadać? Czy warto być perfekcyjnym?
idealność, niekwestionowana sprawność, biegłość w czymś, najwyższa doskonałość w wykonywaniu, robieniu czegoś idealnie.
Perfekcja,
powiadasz? Toż to istny nonsens. Może to drastycznie brzmi, ale taka
jest prawda. Oczywiście na świecie znajdą się głupcy, którzy będą dążyć
do perfekcji. Ale czym tak naprawdę jest perfekcja?
Niczym. Zupełnie niczym.
Nienawidzę
tego słowa! Bycie idealnym oznacza brak rozwoju. Nie ma tam miejsca na
kreowanie. Zatem mądrość czy umiejętności też nie są już potrzebne.
Wiesz, co to oznacza? Dla nas, naukowców, artystów, perfekcja to również
to samo co rozpacz. Nasze aspiracje nigdy nie mają końca, ale nie
doprowadzają nas do perfekcji. Każdy artysta i naukowiec musi się
zmierzyć z tym paradoksem i znaleźć w nim choć trochę sensu. Innymi
słowy, przywiązując wagę do tak trywialnych rzeczy jak perfekcja,
skazujesz się na porażkę.
13 marca 2015
O jeny alieny
Czasem miewam "fazy" na dziwne tematy/zjawiska. Potrafię obejrzeć masę filmów dokumentalnych, przeczytać trylion artykułów, wejść w najciemniejsze skrawki internetu, kiedy przyczepiam się jednej rzeczy. Takie coś trwa u mnie, hm, góra tydzień.
Materii było wiele. Na przykład o potworze z Loch Ness, czarownicach, diabłach, górach Harzu, abażury z ludzkiej skóry, chupacabra, grupa Diatłowa, niewyjaśnione budowle, odwiert SG-3, syreny, magia, duchy, masoni, plezjozaury, czarne dziury, piramidy i moje ulubione: rekiny ludojady oraz Kuba rozpruwacz.
Ale nie o tym dziś.
Nie mogło się obejść bez UFO! Roswell, szaraki, kręgi w zbożu.. ah.
Jak napadają mnie chwilę iście liryczne, patrze w niebo i myślę, czy jesteśmy sami we wszechświecie. Odpowiedź?
Zacznę od tej strony. Kosmos jest duży. Bardzo duży. Cholernie wielki! Wyobrażasz sobie ten ogrom? No to właśnie taki, tylko pomnóż to jeszcze szesnaście razy.
Nie wierze, nie ma takiej pieprzonej możliwości, że w tym ogromie nie znalazłaby się choć jedna planeta (niekoniecznie taka jak ziemia) gdzie powstało życie. Mogą to być, owszem nasze ulubione ludki z dużą głową:
Jak i te stereotypowe, stworzone przez kulturę:
Ale nie muszą.
Może są to istoty podobne do nas? Lub takie same. Podobna cywilizacja tylko, że mniej rozwinięta, na poziomie naszego średniowiecza, jak i supernowoczesna cywilizacja, której umysłem my, maluczcy, nie ogarniemy. Możliwe też, że w ogóle nie jest to coś podobne do człowieka. Może to wielkie śmierdzące gluty lub chodzące niebieskie trapezy. Cholera wie!
Ale na pewno coś jest. Kontaktowali się z nami? Może tak, może nie. Może dawno to już zrobili a rząd nie chcąc niepokoić ludzi nie ujawnia nic. Albo wiedzą o nas i nie chcą najzwyczajniej w świecie się z nami kontaktować. No bo popatrzcie w okół. Ja też bym wolała ukraść krowę (koniecznie amerykańskiemu farmerowi) niż próbować się skomunikować.
Ty kontra kosmos. Zamilcz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)